O sztuce racjonalizacji nicnierobienia

2010-03-02 00:00:00 +0000


Co się dzieje gdy w praktykach działania instytucji publicznych lub spółek skarbu państwa dostrzegamy niegospodarność, patologie czy zwykłą nieefektywność działania? Pierwszym odruchem jest próba ich naprawienia.

Co się dzieje potem? Zespoły ekspertów przygotowują obszerne diagnozy i zbiory zaleceń, które są następnie wyrzucane do kosza po prowadzą do “wrażliwych społecznie” wniosków. Rzeczą praktycznie nie do przeskoczenia jest redukcja etatów.

W administracji publicznej, służbie zdrowia czy spółkach skarbu państwa przerost zatrudnienia i dbanie o rozsądne zagospodarowanie czasu wydaje się być tematem nie do ruszenia.

Tu nie można zwolnić bo gdzie znajdą pracę urzędnicy po 40-tce? Tam nie można zrezygnować z traficznie drogich umów na informatyzację, bo absolwenci zatrudnieni w firmach stracą pracę. I tak administracja publiczna staje się jedną wielką pomocą publiczną i instytucją wsparcia dla gospodarki w jednym.

Redystrybucja dochodu w ten sposób prowadzi jedynie powiększanie grupy osób “niezaradnych życiowo”. Nie dlatego, że takimi są w istocie ale dlatego, że takie otępiające działanie wywiera na nie system utrzymywanych na siłę etatów i sztucznie tworzonych stanowisk.

Kuszący intelektualnie jest argument, że niegospodarność administracji może mieć dobre skutki przez stymulowanie gospodarki. W końcu wydanie przez urząd 100 mln na coś, co mogłoby kosztować 10 mln oznacza, że 90x więcej pieniędzy zostało wpompowane w gospodarkę i np. zmniejszyło bezrobocie.

Problem z tego typu racjonalizacją służącą konserwowaniu patologii jest taki, że te nadmiarowe 90 mln państwo najpierw odebrało ludziom wykonującym rzeczywistą pracę w postaci podatków i parapodatków. A to przełożyło się na wyższy koszt ich pracy, a w konsekwencji ograniczenie zainteresowania ze strony pracodawców oraz podniesienie cen wytwarzanych przez nich produktów i usług. Finansowanie takiej urzędniczej metapracy

Po drugie, traktowanie każdej jednostki administracji publicznej jako służącej redystrybucji, pomocy społecznej i stymulowaniu gospodarki prowadzi do wydawania tych pieniędzy bez kontroli, chaotycznie i w sposób jedynie pogłębiający problem.

Jeśli problem z przywróceniem efektywności szpitala, urzędu, uczelni czy poczty polega na konieczności zwolnienia 10% personelu i osoby te miałyby problemy ze znalezieniem się na rynku, to osoby te natychmiast powinna przejąć agencja zajmująca się aktywizacją zawodową, oferująca zasiłki i inne formy wsparcia.

Nawet jeśli będzie to kosztować tyle samo ile fikcyjne etaty, to przywróci elementarną rzetelność statystyk gospodarczych, w których gigantyczne kwoty wydawane faktycznie na pomoc społeczną są księgowane jako sztywne koszty administracji publicznej.

W praktyce korzyść z realnej aktywizacji zawodowej jest jednak znacznie większa. Logika fikcyjnych etatów jest nastawiona na zakonserwowanie danego pracownika na danym stanowisku jak najdłużej. Takie działanie kreuje człowieka wypalonego, o zaniżonym poczuciu własnej wartości i odartego z poczucia satysfakcji jakie daje świadomość własnych kompetencji.

Jeśli nie uda się go “przetrzymać” do emerytury to na rynek pracy trafia człowiek rzeczywiście całkowicie nieporadny życiowo, co tylko nakręca spiralę patologii.